poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Jerzy Opoka „Białe Słonie”


„Raz się żyje, a miniony czas już nigdy nie powróci. Zawsze ma się różne obowiązki, wydatki, napotyka przeciwności. Tym razem jednak postanowiłem się wykazać brakiem odpowiedzialności i pozwoliłem sobie na odrobinę zdrowego egoizmu.”  Str. 9

Zazwyczaj nie sięgam po pozycje związane z Azją- zupełnie bez powodu- i w końcu coś mnie tknęło, żeby spróbować.  Jako pierwszą książkę o tej tematyce wybrałam „Białe słonie”.  Jak powszechnie wiadomo- od czegoś trzeba zacząć, a co za dużo to nie zdrowo. W związku z tym zabrałam się za dzieło Jerzego Opoki m.in. dlatego, że jest to książka króciutka, do przeczytania w dwa popołudnia, ewentualnie jeden długi wieczór z kubkiem kawy.
Jerzy i jego żona, Bożenka, wyruszają w podroż pseudo poślubną (wiele lat po przyjęciu sakramentu) w imię marzeń i chęci podróżowania bez gromady turystów i przewodników. Wybierają się do Tajlandii i Birmy, w miejsca, które nie uległy jeszcze wpływom zachodu i nie stały się Edenem dla bandy turystów pstrykających zdjęcia wszystkiemu co się rusza i zadeptującym tradycję. Autorzy swoją podróż zorganizowali sami od początku do końca.

„Choć podróż długa same trudy wróży,
nikt nie doznał przygody bez trudów podróży”

Johann Wolfgang Goethe

Ciężko zakwalifikować „Białe Słonie” do konkretnej kategorii. Jest trochę przewodnikiem,  trochę książką kucharską, ma też coś z typowej pozycji podróżniczej oraz albumu… I to wszystko zostało zgrabnie  złożone w krótką, ciekawą opowieść. Relację zawierająca dokładne informację takie jak ceny i adresy.

Nie można pominąć faktu, że KAŻDA strona została opatrzona zdjęciem, lub zdjęciami, które przyciągają wzrok. Pokazują Tajlandię i Birmę od tej najbardziej fascynującej i malowniczej strony. Jerzy i jego żona fotografowali wszystkie aspekty podróży- od tamtejszej kuchni, po mieszkańców i krajobrazy niczym z widokówek.  Zdjęcia nadają książce sensu, bo przecież bez sensu pisać o czymś, czego czytelnik nie może zobaczyć. A tak piękne zdjęcia tylko zachęcają do odwiedzenia tych azjatyckich krajów.
 Z tyłu książki zostały opracowane konkretne dane dotyczące hoteli, w których można się zatrzymać- wraz z informacją, czego możemy się w nich spodziewać, przepisy tamtejszej kuchni, z których możemy skorzystać robiąc zakupy w polskich sklepach.  Dodatkowo, został umieszczony słowniczek z podstawowymi  zwrotami w języku tajskim i birmańskim.
Czyta się bardzo szybko- ze względu na ilość zdjęć, ale też na ciekawą treść. Autorzy przedstawiają konkretne zabytki architektury i miejsca, wraz z ich historią, opisaną luźno ale konkretnie.
Mnie się podobało, zachęciło, przekonało do Azji i do urządzenia masakry w kuchni też :)

„Kto podróżuje- ten dwa razy żyje”
Hans Christian Andersen





środa, 15 sierpnia 2012

„Wszystko za Everest” Jon Krakauer

 Bardzo długo szukałam tego reportażu, ale zawsze był a to za drogi, a to w komplecie z filmem, a to w ogóle nie było… Aż w końcu po roku, przypadkiem, natknęłam się na niego i nie wiele myśląc poszłam do kasy.

Czytałam tę książkę w nieco ekstremalnych warunkach, ale już po pierwszych stronach okazało się, że nie ma opcji, by przerwać lekturę z okazji wyjazdu. W związku z tym spędziłam upojne godziny w kołyszącym na boki  PKP, na pięknym tarnowskim dworcu a także na wsi obgryzana przez komary- wszędzie tam miałam na kolanach otwarte „Wszystko za Everest”.

Zaczęłam czytać z wypiekami na twarzy, jako że tak długo czekałam na tę chwile i jakoś tak wyszło, że skończyłam lekturę w podobnym stanie…

Jon Krakauer, autor, jest amerykańskim alpinistą i dziennikarzem. W 1996 na zlecenie czasopisma „Outside” wyruszył na komercyjną wyprawę celem wejścia na Everest.  Posiadał doświadczenie zdobyte m.in.  w 1992 podczas wspinania się na Cerro Torre zachodnią ścianą (szczyt uznany za najtrudniejszy do zdobycia) oraz podczas kilkakrotnej walki z górami w rejonach Alaski.

„Wpisane we wspinaczkę zagrożenia przydawały jej powagi celu o istotnym znaczeniu, a tego ogromnie brakowało reszcie mojego życia. Zachwycała mnie świeża perspektywa, którą uzyskiwałem, wywróciwszy zwyczajne życie do góry nogami.

Mamy do czynienia mocno emocjonalnym reportażem, który wywołał duże kontrowersje. Jon został posądzony o krytykę zmarłych alpinistów, przewodników i Szerpów a także o to, że nie pomógł kilku wspinaczom, kiedy rzekomo miał ku temu możliwości.

Mimo wszystko książka zyskała ogromny rozgłos i jest uznana za najlepszą pozycję zawierającą kwintesencję alpinizmu. Ponadto wyjaśnia- tak, wyjaśnia to dobre słowo- śmiertelne zagrożenia, które nie są oczywiste dla nikogo poza ludźmi gór. 

„Niewielu wspinaczy wlokących się tym szlakiem obrzucało którekolwiek z ciał czymś więcej niż przelotnym spojrzeniem. Jakby zawarli milczące porozumienie, zgodnie z którym należy udawać, że te zasuszone szczątki nie istnieją. Jakby nikt z nas nie ośmielał się przyjąć do wiadomości, o jaką stawkę gramy.”

Krakauer nie udziela rad, nie wymądrza się, on po prostu opisuje historie wspinaczy, którzy feralnego 10 maja pięli się na szczyt Everestu. Życiorysy, które dla niektórych urwały się właśnie tego dnia, mówią same za siebie.

„Co więcej, powyżej 8000 m.n.p.m. granica dzieląca niezbędny zapał od nierozważnej gorączki szczytu staje się niesłychanie cienka. Właśnie dlatego zbocza Everestu usiane są ciałami.”

Co tak naprawdę przyciąga ludzi do zdobycia wierzchołka ziemi? Chęć poczucia adrenaliny? Wydania 65 000 $? Niewiedza? Niebezpieczeństwo takiej wyprawy wydaje się bardzo odległe, nieosiągalne… Pewnie znaczna część zapalonych klientów komercyjnych wypraw, dowiedziawszy się wcześniej jak bardzo będzie ciężko, zrezygnowałaby z podjęcia takiej próby. „Wszystko za Everest” zawiera m.in. opowieści o ludziach, którzy przez cenę jaką zapłacili za szansę postawienia stopy na dachu świata, nie poddali się wtedy, kiedy było już pewne, że należy zejść ze sceny.

Chwytające za serce fragmenty są o tyle bardziej poruszające, że wydarzyły się naprawdę. Co rusz musiałam sobie przypominać, że to nie fikcja. Inaczej byłabym gotowa popaść w odbiór tej książki w kategoriach powieści. A powinnam, i Wy też, potraktować ją jako opis istoty himalaizmu. 

Co tak naprawdę kieruje wspinaczami, że wychodzą naprzeciw ogromnym zagrożeniom, ciężkim warunkom, gdzie nie można nawet logicznie myśleć? Dlaczego komercyjne wyprawy cieszą się takim powodzeniem wśród amatorów?  Odpowiedzi znalazłam w książce Jona Krakauera, a wręcz sama poczułam namiastkę tego, co muszą przeżywać wszyscy, którzy przybyli do Nepalu, żeby wyruszyć w swoją dalszą drogę- w górę…

Everest rok w rok zbiera krwawe żniwa wśród tych, którzy chcą się z nim zmierzyć.  Po lekturze doceniłam poświęcenie, na jakie Ci ludzie są zmuszeni się zdobyć i przede wszystkim zrozumiałam. Zrozumiałam na czym polega fenomen wspinaczki, ryzykowania życia tylko po to, żeby wejść na szczyt i zaraz z niego zejść. 

„Są ludzie, których w szczególny sposób pociąga cel niemożliwy do osiągnięcia. Zazwyczaj nie są specjalistami w danej dziedzinie. Ich ambicje i marzenia są wystarczająco silne, by odsunąć na bok wątpliwości, które mogliby żywić ludzie ostrożniejsi.”
Walt Unsworth „Everest” (cytat z fragmenut przed rozdziałem 7)

Krakauer pisze lekko, w sposób niesamowicie wciągający. Choć może to nie jego styl, a treść…  W każdym bądź razie wiem, że jego reportaż na bardzo długo pozostanie w mojej pamięci.  Po przewróceniu ostatniej kartki siedziałam i analizowałam losy tych, o których dane mi było przeczytać. O Robbie Hallu - przewodniku- który już na zawsze został na Przełęczy Południowej, o Yasuko Nambie pozostawionej bez szans na dalsze zejście, o Becku, którego wewnętrzna siła i determinacja, któremu ku zaskoczeniu wszystkich pozwoliły mu przeżyć mimo odmrożeń i fatalnej pogody, choć zaczął już być określany martwym...

„Czasem jednak zastanawiałem się, czy nie przeszedłem całej tej długiej drogi tylko po to, by zrozumieć, że szukam czegoś co zostawiłem za sobą”
Thomas E. Hornbein, „Everest: The West Ridge”  (cytat z fragmentu który rozpoczynał 4 rozdział)

Polecam wszystkim, warto. Jeśli nie dla tematyki, to dla przerażającej ale również pasjonującej historii. Podsumowanie przemilczę w hołdzie tym, których Everest pochłonął 10 maja 1996 roku.  




niedziela, 5 sierpnia 2012

„Gwiazdy nad Afryką” Ilona Maria Hilliges


Afrykańska przygoda usytuowana w 1906 roku. Autorką jest Ilona Maria Hilliges, w której to życiorysie zaciekawił mnie fakt, że mieszkała wiele lat w Lagosie z racji posiadania męża Afrykanina. To przyciągnęło mnie do tej powieści. Uznałam, że autorka dobrze zna temat, który porusza. Mówię tu zarówno o Afryce jak i o medycynie (zainteresowanie Marii), która odgrywa dużą rolę w książce.

Młoda lekarka Amelia von Freyer, z pochodzenia Niemka, wraca do Afryki Wschodniej, gdzie się wychowywała, aby założyć szpital. Zanim została adoptowana przebywała w Berlinie i tam też wróciła kiedy osiągnęła dorosłość,  jednak studiować musiała aż w Zurychu- przez wzgląd na płeć.  Amelia ma za sobą nieudane próby pokazania, że ona-kobieta- może być równie dobrym lekarzem jak mężczyzna. W końcu postanawia spróbować swoich sił w Afryce.  Przypadek sprawia, że jej plany przybierają nieoczekiwany obrót. Pani doktor wyrusza wraz z ekspedycją w celu przerwania epidemii śpiączki afrykańskiej za pomocą nowego leku. W drodze zmaga się z trudami narzuconymi przez Czarny Kontynent, z uprzedzeniem mężczyzn, a także z uczuciami, których czasem wolałaby się pozbyć…

Powieść porusza kilka ważnych tematów, które rzucały mi się w oczy przez cały czas czytania. Mam na myśli na pewno dyskryminację płci.  Autorka przedstawiła drogę kobiety do wiedzy i sukcesu. A trzeba Wam wiedzieć, że w 1906 roku nie była to droga usłana różami… Mężczyźni uważali się za lepszych, rzucali kobietom kłody pod nogi, co samo w sobie było powodem do rezygnacji z osiągania wyższych celów.

Owszem, odwaga Amelii i jej upór są momentami przejaskrawione. Nie zapominajmy, że wszystko dzieje się w roku 1906, gdzie naprawdę kobietom było ciężko i problemem nie była jedynie przeprawa przez Afrykę. Ale wydaje mi się to zabiegiem celowym, żeby lepiej zrozumieć postać i przekaz, który od niej płynie.

Kolejna kwestia, to medycyna. Jak dużo zmieniło się przez te 100 lat, jaki postęp uczyniliśmy. Warto zwrócić uwagę na opisy badań, leków, przygotowań do ekspedycji a także.. opis  metod afrykańskiego uzdrowiciela. Składa się on na piękny obraz odmienności kultur.

Czytając, wiele razy natrafiłam na fragmenty przemawiające przeciwko rasizmowi.  Uważam, że książka wiele przez to zyskała. Niesie ze sobą wyższe przesłanie a mianowicie, że każdy człowiek zasługuje na szacunek, nieżależnie od tego skąd pochodzi, jak wygląda i jakim językiem się posługuje. 

„Bóg stworzył wszystkich ludzi, zarówno białych, jak i czarnych. To serce rozpoznaje człowieka w potrzebie. Nie oko, które sądzi po kolorze skóry.”

Podejrzewam, że zabrzmiało to banalnie, aczkolwiek Maria Hilliges wspaniale opisała ten odwieczny problem, czym zyskała moje uznanie.

„Czy biali zachowują się inaczej? Dla nich każdy czarny wygląda tak samo.- Westchnął cicho. – Dla wielu liczy się tylko kolor skóry. Jaki człowiek ukrywa się pod nią… o to nikt nie pyta.- Wskazał na niebo.- Ten tam na górze popełnił jeden wielki błąd. Powinien był się zdecydować. Albo wszyscy czarni, albo wszyscy biali. A tak zasiał niezgodę w raju. I dziwimy się, że kwitnie.”

Autorka przeskakiwała z wątku medycznego do romantycznego, jednak oba dobrze ze sobą współgrają. Amelia zmuszona była walczyć zarówno o życie, jak i o miłość, która nie raz dała jej siłę.

Wszystko powyższe oceniam na plus i poszczególne kwestie są idealnie dopracowane, ale całość…  Momentami zbyt się wlekła.  W moim odczuciu to typ książki, przez którą przechodzi się bardzo szybko, ale nie zostaje ona w pamięci na długo. Dotarłam do ostatniej strony, po czym „Gwiazdy nad Afryką” trafiły na półkę. Czytało mi się bardzo płynnie i szybko. Tyle. 

Mimo, że powieść oceniam jako bardzo dobrą, to spodziewałam się trochę czegoś innego. Tutaj fabuła się zaczęła, tam skończyła. Zabrakło czegoś, co by mnie uderzyło, kazało odłożyć powieść i się zastanowić.

W każdym razie polecam, chociażby dla tematów, które wyżej opisałam. Maria Hilliges dobrze poradziła sobie z przedstawieniem powyższej problematyki, trafia do czytelnika i wciąga.


czwartek, 26 lipca 2012

"Córka rabina" Reva Mann

Już dawno chciałam zrecenzować tę książkę, ale robię to dopiero teraz. Nie do końca wiedziałam jak przedstawić to, co o niej myślę.


„O seksie, narkotykach i ortodoksyjnych Żydach opowieść prawdziwa” brzmi podtytuł. Właśnie to skłoniło mnie do przeczytania tej autobiograficznej powieści- zawsze interesowały mnie zamknięte środowiska do których bezpośrednio nie mam wstępu.

Reva opisuje swoją drogę do zaakceptowania tego kim jest. Jej dziadek to naczelny rabin Izraela a ojciec to szanowany rabin w Londynie. Poznajemy ją najpierw jako zbuntowaną nastolatkę żądną wszelkich używek jakie tylko uda jej się zdobyć , korzystającą z życia wbrew regułom panującym w domu prowadzonym przez ortodoksyjnych Żydów.  Odrzuca wszelkie zasady, poczynając od stroju na sposobie życia skończywszy. A jakby tego było mało, Reva popełnia karygodny błąd- znajduje sobie chłopaka, który jest innego wyznania. Na koniec zrywa kontakty z rodziną i popada w totalną swobodę na każdej przestrzeni życiowej.

Książka wydaje się być nieco schematyczną- zagubiona kobieta szuka swojej drogi, przechodzi różne etapy, w końcu odnajduje siebie. Ale nie do końca tak jest, gdyż Reva prowadzi walkę, nie tylko z samą sobą, ale również z rodziną, która jest przeciwna jej decyzjom w związku z odejściem od tradycji a do tego autorka przekonuje się, że powrót do korzeni (mam na myśli dostosowanie się do sztywnych zasad) wcale nie jest taki łatwy po tym, jak doświadczyła życia bez ograniczeń…

Początkowo miałam wrażenie, że czeka mnie ponad 300 stronicowy opis podbojów seksualnych i skutków używek- bo tak właśnie książka się zaczyna. Pierwsze strony to opis tego, co Reva wyprawiała będąc młodą dziewczyną. Przytacza między innymi takie zdarzenia jak przygodny seks w toalecie, palenie trawki, etc. Mało tego- wspomina to wszystko w czasie, w którym powinna studiować Pismo. Wszystko to autorka opisała jak początek wciągającego pamiętnika, nie mniej jednak nie tego spodziewałam się po książce o ORTODOKSJI.

Cieszę się, że przebrnęłam przez te opisy i dokończyłam czytać, bo teraz widzę jak bardzo błędny obraz książki mogłam zachować. 

Znalazłam fragment artykułu z dorosłą już autorką, w którym komentuje jaki stosunek do powieści mają ludzie z jej otoczenia:
„Kilka synagog zakazało jej lektury natychmiast po opublikowaniu. Pewien przyjaciel jej ojca nazwał ją („Córkę Rabina”)  "księgą hańby", co zasmuciło 50-letnią dziś, skromnie ubraną Mann.
– Szkoda, że jej nie przeczytał ani nie porozmawiał ze mną – mówi autorka. – Mój ojciec chciałby, żeby okazać mi więcej zaufania. Rabini robią wielki błąd. Gdyby przeczytali książkę, wiedzieliby, że to opis podróży duchowej z kilkoma scenami seksualnymi. Ale uwagę mediów przyciągała "Namiętna córka rabina", a nie jej długie poszukiwanie Boga.”

Zgadzam się z tym. Tak naprawdę większa część książki to niezrozumienie- głownie ze strony rodziny, ponadto dylematy, rozdarcie między tradycją a chęcią wyrwania się do innego życia nie ograniczonego żadnymi barierami.

Reva nie potrafiła się dostosować do twardych zasad panujących w żydowskim środowisku. Chciała korzystać z życia, spotykać się z chłopakami, których sama sobie wybrała bez względu na wyznanie, była bardzo daleka od ubierania długich sukni i nauki Tory.  Została przez to odrzucona, za co zresztą poniosła jakiś rodzaj kary- cierpiała, starała się odzyskać kontakt z rodziną,  przeszła swego rodzaju pokutę, aż w końcu zrozumiała co jest dla niej ważne, jej hierarchia wartości uległa zmianie. 

Oceniam tę autobiografię jako bardzo dobrą. Po pierwsze ze względu na ciekawą historię, która mnie osobiście wciągnęła. Może nie ma tam niespodziewanych zwrotów akcji, ale jest coś, co nie pozwoliło mi się oderwać do samego końca. Charakter autorki, to jak opisała wszystkie swoje przeżycia, odwaga. Tak, zdecydowanie odwaga- bo jaką silną osobowość trzeba mieć, żeby opisać zamknięty światek żydowski i panujące w nim zasady, a do tego poruszyć temat błędów przeszłości, odejścia od religii i osobistego życia. To wszystko opowiedziała Reva Mann nie bojąc się odrzucenia po opublikowaniu książki, co zresztą po części nastąpiło.

Z  autobiografii dowiemy się wiele o tradycji żydowskiej i to jest duży plus. Mnie osobiście sporo rzeczy wręcz zaszokowało (mam na myśli m.in. wymagany stopień koszerności potraw, strój, czy też czas poświęcany na modlitwę, swatka przedstawiająca Revie coraz to dziwniejszych studentów Talmudu), ale całość czyta się świetnie.  Oczekiwałam opisów tytułowej ortodoksji i doczekałam się. Mnóstwo ciekawych informacji wycieka ze stron opowieści.
Jednym słowem, dla mnie książka jest genialna i warta przeczytania.

„Upadek z wyżyn duchowości jest konieczny, by umożliwić człowiekowi jeszcze wyższy wzlot.”
~Rabbi Nachman z Bracławia

Polecam wszystkim tym, którzy czerpią przyjemność z czytania pamiętników oraz historii ludzi, którzy po długiej walce odnaleźli siebie. To dobra pozycja również dla tych, którzy są zainteresowani zasadami, jakimi rządzi się zamknięty świat ortodoksyjnych Żydów.


Przy pisaniu towarzyszyła mi piosenka:

 "We only said good-bye with words
I died a hundred times...."






poniedziałek, 23 lipca 2012

„Zagubiony w Chinach” J. Maarten Troost


Wieczór; herbata z hibiskusem, miętą i gruszką; różane kadzidełka. W takim oto nastroju skończyłam czytać „Zagubionego w Chinach”. Polecam taką scenerie, od razu lepiej się skupić na książce. Tylko relaksacyjnej muzyki zabrakło. Nic straconego, dziś też jest noc.

„Zagubiony w Chinach” to relacja mężczyzny, który postanowił bez znajomości języka i kultury zrozumieć Państwo Środka w trakcie kilkumiesięcznej podróży. O, przepraszam. Nie tak całkiem bez znajomości. Warto wspomnieć o jego lekcjach języka nabytych z „Chińskiego dla idiotów”.

Przebył tysiące kilometrów, żeby zagłębić się w różne środowiska, od Pekinu po Tybet czy pustynię Gobi.
Odniosłam wrażenie, że to książka anty-chińska. Autor z jednej strony zachwyca się mieszkańcami Tybetu i górą Tai Shan, z drugiej zaś krytykuje niemal wszystko co napotka na swej drodze, począwszy od powietrza, po gospodarkę, politykę, kulturę, bary, jedzenie, kolejki etc.  Niektóre uwagi są jak najbardziej słuszne i prawdziwe, aczkolwiek większość została mocno podkolorowana i na pewno nie jest to obiektywny opis współczesnych Chin. 

Jednak Maartenowi trzeba przyznać, że mimo wszystko dokonał wielu trafnych spostrzeżeń, przez co książka zyskała na wartości- istotne informację dotyczące współczesnego życia, mentalności mieszkańców Państwa Środka. Ponadto wiele wiadomości z historii, które opowiedziane specyficznym dla autora językiem stały się zadziwiająco przystępne.

No właśnie, język. Prosty, momentami wulgarny, ale jaki zabawny. Niektóre uwagi wywołały u mnie uśmiech, lub wręcz chichot a do niektórych cofałam się o kilka stron, tylko po to, żeby kolejny raz przeczytać te dwa, trzy zdania. Reakcja taka sama jak za pierwszym razem. Śmiech. Styl „Zagubionego…” oceniam na plus. Duży plus. Cały urok tej książki to specyficzny humor autora, który mnie osobiście przypadł do gustu. Opowieści i anegdoty dużo na tym zyskały.  

„-Nie ma potrzeby przepraszać- stwierdziłem, usiłując wyobrazić sobie Amerykanina przepraszającego za swój słaby mandaryński skonfundowanego chińskiego turystę w Nowym Jorku.”

Znaczna część miejskich opisów skłania się do prób opisania gospodarki i sposobów Chin na przeobrażenie się w potęgę trzymającą w ryzach resztę świata.

 „Jeśli istnieje jakakolwiek nisza na rynku, Chińczycy od razu ją zapełniają. Potrzebujesz bardzo starych drzwi, nie ma problemu, zrobią dla ciebie stare drzwi. Dobra jakość. Nowiutkie stare drzwi. Specjalna cena dla ciebie.” 

Wrażenia po przeczytaniu? Idące w stronę pozytywnych.  Ubawiłam się podczas lektury, dowiedziałam się czegoś nowego, potwierdziłam niektóre przypuszczenia wysnute na bazie wiadomości i reportaży. Minusem jest wulgarność wypowiedzi, mimo że nie było ich aż tak dużo oraz widoczna subiektywność i przejaskrawienie.  

Nie można na bazie tej książki wyrobić sobie opinii o Państwie Środka, bo jej głównym celem, może nawet nieświadomym, jest krytyka. Opisy, których nie można się spodziewać w przewodnikach i folderach (mam na myśli na przykład pozorny brak kultury, targowanie się, stosunek do obcokrajowców i skandaliczne zanieczyszczenia na każdym kroku) to tylko fragment zawiłych struktur tego jakże interesującego kraju. Jakby nie było, dobrze też przeczytać opinię od takiej strony i z punktu widzenia samotnego zagubionego turysty.

Polecam wszystkim zainteresowanym odmiennością kultur i podróżami innymi niż wycieczki znalezione w folderach, natomiast Ci, którzy szukają naprawdę obiektywnego i rzetelnego opisu proszeni są o rozejrzenie się za inną pozycją.


Teraz mogę się zabrać za stosik i „Gwiazdy nad Afryką”, tylko najpierw idę zaparzyć jakąś orientalną herbatę. Tematyka tego wymaga :D



 

sobota, 21 lipca 2012

Stosik!


Przedstawiam stosik na drugą połowę lipca:D Odebrałam dziś z księgarni kilka powyższych książek i nie mogę się nie pochwalić.

1. "Wszystko za Everest"  Jon Krakauer  - Uganiałam się za tą książką duużo czasu, ale albo była koszmarnie droga i do tego w zestawie z filmem, albo wcale jej nie było. A tu niespodzianka. Bez filmu i do tego na przecenie.
2. "Gorąca wieś Ambinanitelo" Arkady Fiedler - Uwielbiam książki podróżnicze i czas sięgnąć po jakiś klasyk tego gatunku.. Stare wydanie z antykwariatu:)
3. "Pachnidło" Patrick Suskind- "Pachnidło" przewijało się często w czytanych przeze mnie recenzjach, ale nigdy nie miałam z nim do czynienia- najwyższy czas.
4. "Skarby Królestwa Grzmiącego Smoka" Ashi Dorji Wangmo Wangchuck- Nieplanowany zakup. Impuls-  pięknie wydana książka podróżnicza o odległym zakątku ziemi- moja słabość.
5. "Białe słonie" Jerzy Opoka- "Podróż która wydawała się nierealna i nieosiągalna, nie tylko ze względu na koszy ale i strach przed nieznanym" - fragment opisu z tyłu. Także tego:) Kocham takie książki!
6. "Gwiazdy nad Afryką" Ilona Maria Hilliges - Afryka to moja największa miłość. Siedząc teraz przy biurku patrzę sobie na wielką mapę tego kontynentu w antyramie, nieco dalej stoi regał z książkami, znaczna ich część właśnie jej dotyczy:) Pomijając umiejscowienie, zainteresowała mnie fabuła. To będzie pierwsza pozycja z tego stosiku za którą się wezmę:)


Może ktoś z Was miał do czynienia z którąś książka i odradza, albo poleca? Jestem żądna opinii!  


 
 A wszystko to pisane było w rytmie: 


piątek, 20 lipca 2012

"Jeśli doczekam jutra" Schapelle Corby, Kathryn Bonella


Bali. Istny raj na ziemi. Indonezyjska perła. Wakacje. Nurkowanie, drinki z parasolką, korzystanie do woli z luksusów tej egzotycznej krainy. W biurach podroży taka przyjemność jest dostępna w zakładce „podróże marzeń”.

A że przy okazji są tam więzienia zaliczane do jednych z najgorszych na świecie (biorąc pod uwagę warunki i surowość kar) - to przecież nie dotyczy turystów.  A jednak…

Schapelle Corby planowała gościć na Bali w czasie upojnych wakacji spędzając czas na surfowaniu, opalaniu się i podsycaniu sielanki. Jednak na lotnisku okazało się, że w jej pokrowcu na deskę celnicy znaleźli marihuanę. Od tego momentu wszystko stało się jakby abstrakcyjne, tak absurdalne, że aż niewiarygodne. Młoda kobieta przeszła męczący proces niczym ze stronic powieści Kafki i została skazana na 20 lat więzienia.

„Jeśli doczekam jutra” to jak najbardziej aktualna historia tej młodej kobiety począwszy od żmudnego procesu, na skandalicznych warunkach indonezyjskiego piekła kończąc. Reportaż nie powstałby bez pomocy z zewnątrz.

Autorką jest dziennikarka Kathryn Bonella, która w 2005 roku porzuciła etat, aby móc zająć się sprawą Schapelle.  Relacjonowała walkę z sędziami i urzędnikami, była na bieżąco we wszystkich wydarzeniach a co najważniejsze- poświęciła 10 miesięcy, żeby ta książka powstała. Jej spotkania z Schapelle ograniczały się do widzeń w więzieniu, mimo to jej dzieło wstrząsnęło światem-  powstały portale internetowe broniące Schapelle, protesty, petycje.  Wszystko na nic.  Utworzone grupy protestacyjne,  rodzina i przyjaciele dwoją się i troją, aby ta kobieta odzyskała wolność, jednak jeśli nic nie uda się zrobić- wyjdzie na wolność w 2024 roku.

S. Corby opowiedziała Kathryn cały swój dramat, to jak okrutne są kobiety z którymi musi żyć. Kradzieże, brak higieny, kultury, brak warunków do życia. Ciągłe choroby i dolegliwości, nękający dziennikarze.  Mimo to, młoda kobieta nie poddaje się. Owszem, jej stan psychiczny wciąż się pogarsza, ale stara się utrzymać swoją kobiecość i osobowość. Poruszył mnie fragment, w którym pisała, że wciąż używa perfum i farbuje włosy, aby zachować choć trochę normalności w więziennym horrorze. Piekło na ziemi. Nie potrafię opisać moich odczuć po lekturze. 

Ta książka mną wstrząsnęła. Na pewno powodem tego, że to nie koniec historii. Ja skończyłam czytać, pozycja wylądowała na półce i po kilku dniach zabrałam się za kolejną książkę, natomiast Schapelle w tym właśnie momencie dalej odsiaduje karę i codziennie na nowo przeżywa swój koszmar.

Razem z Kathryn wykonały dobrą robotę, pokazując światu na jakich chorych zasadach funkcjonuje tamtejszy system. Otóż mordercy dostają mniejsze kary niż osoba, której podrzucono torbę marihuany. Tylko ludzie silnej woli mogą coś zmienić a przez owy reportaż pojawiła się na to nadzieja. Media powinny zajmować się takimi sprawami i działać, bo jak to się mówi, są czwartą władzą, co zresztą jest prawdą.

Długo zabierałam się za tę recenzję. Miałam, i dalej mam wrażenie, że nie potrafię oddać tego, co niesie ze sobą treść tego przerażającego reportażu. Tak więc pozostaje mi polecić wam lekturę. Jeżeli można użyć tutaj tego stwierdzenia- książka jest genialna. Wstrząsająca. Czytając, targały mną skrajne emocje i wiem, że na długo zapamiętam tę historię.

Moim zdaniem pozycja obowiązkowa. Pokazuje brutalność świata i panującą niesprawiedliwość a także to, że o takich wydarzeniach TRZEBA mówić.

„Do wszystkich, którzy kiedykolwiek polecieli na wakacje: to mogło przydarzyć się Wam.”
~Kathryn Bonella    





P.S. Wiem, że to nie do końca udana stylistycznie recenzja, ale nie mogłam inaczej podejść do tej pozycji.