poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Jerzy Opoka „Białe Słonie”


„Raz się żyje, a miniony czas już nigdy nie powróci. Zawsze ma się różne obowiązki, wydatki, napotyka przeciwności. Tym razem jednak postanowiłem się wykazać brakiem odpowiedzialności i pozwoliłem sobie na odrobinę zdrowego egoizmu.”  Str. 9

Zazwyczaj nie sięgam po pozycje związane z Azją- zupełnie bez powodu- i w końcu coś mnie tknęło, żeby spróbować.  Jako pierwszą książkę o tej tematyce wybrałam „Białe słonie”.  Jak powszechnie wiadomo- od czegoś trzeba zacząć, a co za dużo to nie zdrowo. W związku z tym zabrałam się za dzieło Jerzego Opoki m.in. dlatego, że jest to książka króciutka, do przeczytania w dwa popołudnia, ewentualnie jeden długi wieczór z kubkiem kawy.
Jerzy i jego żona, Bożenka, wyruszają w podroż pseudo poślubną (wiele lat po przyjęciu sakramentu) w imię marzeń i chęci podróżowania bez gromady turystów i przewodników. Wybierają się do Tajlandii i Birmy, w miejsca, które nie uległy jeszcze wpływom zachodu i nie stały się Edenem dla bandy turystów pstrykających zdjęcia wszystkiemu co się rusza i zadeptującym tradycję. Autorzy swoją podróż zorganizowali sami od początku do końca.

„Choć podróż długa same trudy wróży,
nikt nie doznał przygody bez trudów podróży”

Johann Wolfgang Goethe

Ciężko zakwalifikować „Białe Słonie” do konkretnej kategorii. Jest trochę przewodnikiem,  trochę książką kucharską, ma też coś z typowej pozycji podróżniczej oraz albumu… I to wszystko zostało zgrabnie  złożone w krótką, ciekawą opowieść. Relację zawierająca dokładne informację takie jak ceny i adresy.

Nie można pominąć faktu, że KAŻDA strona została opatrzona zdjęciem, lub zdjęciami, które przyciągają wzrok. Pokazują Tajlandię i Birmę od tej najbardziej fascynującej i malowniczej strony. Jerzy i jego żona fotografowali wszystkie aspekty podróży- od tamtejszej kuchni, po mieszkańców i krajobrazy niczym z widokówek.  Zdjęcia nadają książce sensu, bo przecież bez sensu pisać o czymś, czego czytelnik nie może zobaczyć. A tak piękne zdjęcia tylko zachęcają do odwiedzenia tych azjatyckich krajów.
 Z tyłu książki zostały opracowane konkretne dane dotyczące hoteli, w których można się zatrzymać- wraz z informacją, czego możemy się w nich spodziewać, przepisy tamtejszej kuchni, z których możemy skorzystać robiąc zakupy w polskich sklepach.  Dodatkowo, został umieszczony słowniczek z podstawowymi  zwrotami w języku tajskim i birmańskim.
Czyta się bardzo szybko- ze względu na ilość zdjęć, ale też na ciekawą treść. Autorzy przedstawiają konkretne zabytki architektury i miejsca, wraz z ich historią, opisaną luźno ale konkretnie.
Mnie się podobało, zachęciło, przekonało do Azji i do urządzenia masakry w kuchni też :)

„Kto podróżuje- ten dwa razy żyje”
Hans Christian Andersen





środa, 15 sierpnia 2012

„Wszystko za Everest” Jon Krakauer

 Bardzo długo szukałam tego reportażu, ale zawsze był a to za drogi, a to w komplecie z filmem, a to w ogóle nie było… Aż w końcu po roku, przypadkiem, natknęłam się na niego i nie wiele myśląc poszłam do kasy.

Czytałam tę książkę w nieco ekstremalnych warunkach, ale już po pierwszych stronach okazało się, że nie ma opcji, by przerwać lekturę z okazji wyjazdu. W związku z tym spędziłam upojne godziny w kołyszącym na boki  PKP, na pięknym tarnowskim dworcu a także na wsi obgryzana przez komary- wszędzie tam miałam na kolanach otwarte „Wszystko za Everest”.

Zaczęłam czytać z wypiekami na twarzy, jako że tak długo czekałam na tę chwile i jakoś tak wyszło, że skończyłam lekturę w podobnym stanie…

Jon Krakauer, autor, jest amerykańskim alpinistą i dziennikarzem. W 1996 na zlecenie czasopisma „Outside” wyruszył na komercyjną wyprawę celem wejścia na Everest.  Posiadał doświadczenie zdobyte m.in.  w 1992 podczas wspinania się na Cerro Torre zachodnią ścianą (szczyt uznany za najtrudniejszy do zdobycia) oraz podczas kilkakrotnej walki z górami w rejonach Alaski.

„Wpisane we wspinaczkę zagrożenia przydawały jej powagi celu o istotnym znaczeniu, a tego ogromnie brakowało reszcie mojego życia. Zachwycała mnie świeża perspektywa, którą uzyskiwałem, wywróciwszy zwyczajne życie do góry nogami.

Mamy do czynienia mocno emocjonalnym reportażem, który wywołał duże kontrowersje. Jon został posądzony o krytykę zmarłych alpinistów, przewodników i Szerpów a także o to, że nie pomógł kilku wspinaczom, kiedy rzekomo miał ku temu możliwości.

Mimo wszystko książka zyskała ogromny rozgłos i jest uznana za najlepszą pozycję zawierającą kwintesencję alpinizmu. Ponadto wyjaśnia- tak, wyjaśnia to dobre słowo- śmiertelne zagrożenia, które nie są oczywiste dla nikogo poza ludźmi gór. 

„Niewielu wspinaczy wlokących się tym szlakiem obrzucało którekolwiek z ciał czymś więcej niż przelotnym spojrzeniem. Jakby zawarli milczące porozumienie, zgodnie z którym należy udawać, że te zasuszone szczątki nie istnieją. Jakby nikt z nas nie ośmielał się przyjąć do wiadomości, o jaką stawkę gramy.”

Krakauer nie udziela rad, nie wymądrza się, on po prostu opisuje historie wspinaczy, którzy feralnego 10 maja pięli się na szczyt Everestu. Życiorysy, które dla niektórych urwały się właśnie tego dnia, mówią same za siebie.

„Co więcej, powyżej 8000 m.n.p.m. granica dzieląca niezbędny zapał od nierozważnej gorączki szczytu staje się niesłychanie cienka. Właśnie dlatego zbocza Everestu usiane są ciałami.”

Co tak naprawdę przyciąga ludzi do zdobycia wierzchołka ziemi? Chęć poczucia adrenaliny? Wydania 65 000 $? Niewiedza? Niebezpieczeństwo takiej wyprawy wydaje się bardzo odległe, nieosiągalne… Pewnie znaczna część zapalonych klientów komercyjnych wypraw, dowiedziawszy się wcześniej jak bardzo będzie ciężko, zrezygnowałaby z podjęcia takiej próby. „Wszystko za Everest” zawiera m.in. opowieści o ludziach, którzy przez cenę jaką zapłacili za szansę postawienia stopy na dachu świata, nie poddali się wtedy, kiedy było już pewne, że należy zejść ze sceny.

Chwytające za serce fragmenty są o tyle bardziej poruszające, że wydarzyły się naprawdę. Co rusz musiałam sobie przypominać, że to nie fikcja. Inaczej byłabym gotowa popaść w odbiór tej książki w kategoriach powieści. A powinnam, i Wy też, potraktować ją jako opis istoty himalaizmu. 

Co tak naprawdę kieruje wspinaczami, że wychodzą naprzeciw ogromnym zagrożeniom, ciężkim warunkom, gdzie nie można nawet logicznie myśleć? Dlaczego komercyjne wyprawy cieszą się takim powodzeniem wśród amatorów?  Odpowiedzi znalazłam w książce Jona Krakauera, a wręcz sama poczułam namiastkę tego, co muszą przeżywać wszyscy, którzy przybyli do Nepalu, żeby wyruszyć w swoją dalszą drogę- w górę…

Everest rok w rok zbiera krwawe żniwa wśród tych, którzy chcą się z nim zmierzyć.  Po lekturze doceniłam poświęcenie, na jakie Ci ludzie są zmuszeni się zdobyć i przede wszystkim zrozumiałam. Zrozumiałam na czym polega fenomen wspinaczki, ryzykowania życia tylko po to, żeby wejść na szczyt i zaraz z niego zejść. 

„Są ludzie, których w szczególny sposób pociąga cel niemożliwy do osiągnięcia. Zazwyczaj nie są specjalistami w danej dziedzinie. Ich ambicje i marzenia są wystarczająco silne, by odsunąć na bok wątpliwości, które mogliby żywić ludzie ostrożniejsi.”
Walt Unsworth „Everest” (cytat z fragmenut przed rozdziałem 7)

Krakauer pisze lekko, w sposób niesamowicie wciągający. Choć może to nie jego styl, a treść…  W każdym bądź razie wiem, że jego reportaż na bardzo długo pozostanie w mojej pamięci.  Po przewróceniu ostatniej kartki siedziałam i analizowałam losy tych, o których dane mi było przeczytać. O Robbie Hallu - przewodniku- który już na zawsze został na Przełęczy Południowej, o Yasuko Nambie pozostawionej bez szans na dalsze zejście, o Becku, którego wewnętrzna siła i determinacja, któremu ku zaskoczeniu wszystkich pozwoliły mu przeżyć mimo odmrożeń i fatalnej pogody, choć zaczął już być określany martwym...

„Czasem jednak zastanawiałem się, czy nie przeszedłem całej tej długiej drogi tylko po to, by zrozumieć, że szukam czegoś co zostawiłem za sobą”
Thomas E. Hornbein, „Everest: The West Ridge”  (cytat z fragmentu który rozpoczynał 4 rozdział)

Polecam wszystkim, warto. Jeśli nie dla tematyki, to dla przerażającej ale również pasjonującej historii. Podsumowanie przemilczę w hołdzie tym, których Everest pochłonął 10 maja 1996 roku.  




niedziela, 5 sierpnia 2012

„Gwiazdy nad Afryką” Ilona Maria Hilliges


Afrykańska przygoda usytuowana w 1906 roku. Autorką jest Ilona Maria Hilliges, w której to życiorysie zaciekawił mnie fakt, że mieszkała wiele lat w Lagosie z racji posiadania męża Afrykanina. To przyciągnęło mnie do tej powieści. Uznałam, że autorka dobrze zna temat, który porusza. Mówię tu zarówno o Afryce jak i o medycynie (zainteresowanie Marii), która odgrywa dużą rolę w książce.

Młoda lekarka Amelia von Freyer, z pochodzenia Niemka, wraca do Afryki Wschodniej, gdzie się wychowywała, aby założyć szpital. Zanim została adoptowana przebywała w Berlinie i tam też wróciła kiedy osiągnęła dorosłość,  jednak studiować musiała aż w Zurychu- przez wzgląd na płeć.  Amelia ma za sobą nieudane próby pokazania, że ona-kobieta- może być równie dobrym lekarzem jak mężczyzna. W końcu postanawia spróbować swoich sił w Afryce.  Przypadek sprawia, że jej plany przybierają nieoczekiwany obrót. Pani doktor wyrusza wraz z ekspedycją w celu przerwania epidemii śpiączki afrykańskiej za pomocą nowego leku. W drodze zmaga się z trudami narzuconymi przez Czarny Kontynent, z uprzedzeniem mężczyzn, a także z uczuciami, których czasem wolałaby się pozbyć…

Powieść porusza kilka ważnych tematów, które rzucały mi się w oczy przez cały czas czytania. Mam na myśli na pewno dyskryminację płci.  Autorka przedstawiła drogę kobiety do wiedzy i sukcesu. A trzeba Wam wiedzieć, że w 1906 roku nie była to droga usłana różami… Mężczyźni uważali się za lepszych, rzucali kobietom kłody pod nogi, co samo w sobie było powodem do rezygnacji z osiągania wyższych celów.

Owszem, odwaga Amelii i jej upór są momentami przejaskrawione. Nie zapominajmy, że wszystko dzieje się w roku 1906, gdzie naprawdę kobietom było ciężko i problemem nie była jedynie przeprawa przez Afrykę. Ale wydaje mi się to zabiegiem celowym, żeby lepiej zrozumieć postać i przekaz, który od niej płynie.

Kolejna kwestia, to medycyna. Jak dużo zmieniło się przez te 100 lat, jaki postęp uczyniliśmy. Warto zwrócić uwagę na opisy badań, leków, przygotowań do ekspedycji a także.. opis  metod afrykańskiego uzdrowiciela. Składa się on na piękny obraz odmienności kultur.

Czytając, wiele razy natrafiłam na fragmenty przemawiające przeciwko rasizmowi.  Uważam, że książka wiele przez to zyskała. Niesie ze sobą wyższe przesłanie a mianowicie, że każdy człowiek zasługuje na szacunek, nieżależnie od tego skąd pochodzi, jak wygląda i jakim językiem się posługuje. 

„Bóg stworzył wszystkich ludzi, zarówno białych, jak i czarnych. To serce rozpoznaje człowieka w potrzebie. Nie oko, które sądzi po kolorze skóry.”

Podejrzewam, że zabrzmiało to banalnie, aczkolwiek Maria Hilliges wspaniale opisała ten odwieczny problem, czym zyskała moje uznanie.

„Czy biali zachowują się inaczej? Dla nich każdy czarny wygląda tak samo.- Westchnął cicho. – Dla wielu liczy się tylko kolor skóry. Jaki człowiek ukrywa się pod nią… o to nikt nie pyta.- Wskazał na niebo.- Ten tam na górze popełnił jeden wielki błąd. Powinien był się zdecydować. Albo wszyscy czarni, albo wszyscy biali. A tak zasiał niezgodę w raju. I dziwimy się, że kwitnie.”

Autorka przeskakiwała z wątku medycznego do romantycznego, jednak oba dobrze ze sobą współgrają. Amelia zmuszona była walczyć zarówno o życie, jak i o miłość, która nie raz dała jej siłę.

Wszystko powyższe oceniam na plus i poszczególne kwestie są idealnie dopracowane, ale całość…  Momentami zbyt się wlekła.  W moim odczuciu to typ książki, przez którą przechodzi się bardzo szybko, ale nie zostaje ona w pamięci na długo. Dotarłam do ostatniej strony, po czym „Gwiazdy nad Afryką” trafiły na półkę. Czytało mi się bardzo płynnie i szybko. Tyle. 

Mimo, że powieść oceniam jako bardzo dobrą, to spodziewałam się trochę czegoś innego. Tutaj fabuła się zaczęła, tam skończyła. Zabrakło czegoś, co by mnie uderzyło, kazało odłożyć powieść i się zastanowić.

W każdym razie polecam, chociażby dla tematów, które wyżej opisałam. Maria Hilliges dobrze poradziła sobie z przedstawieniem powyższej problematyki, trafia do czytelnika i wciąga.